Gościu, siądź nad mym brzegiem…
W niedzielę 4 października 2009r. o godzinie dwudziestej z minutami publiczna “Jedynka” wyemitowała pierwszy odcinek nowego serialu zapowiadającego się na telewizyjny hit jesieni. „
Dom nad rozlewiskiem”, bo o nim mowa, to ekranizacja bestsellerowej prozy Małgorzaty Kalicińskiej, autorki, która będąc stosunkowo niedługo na polskim rynku wydawniczym zawojowała serca i dusze rzeszy czytelniczek.
Co takiego jest w jej książkach, że sięgają po nie panie właściwie w każdym wieku? Czy uwierzono by mi, gdybym powiedziała, że za każdym razem czytając „Dom…” słyszę rechoczące żaby, cykające świerszcze, pianie koguta i bzyczenie roju pszczół pośród spadających z głośnym klapnięciem gruszek? Czuję zapach pieczonej szarlotki, malinowej herbaty, łodyg rozmarynu rozcieranych w dłoniach? Przypominam sobie smak cierpkich papierówek, grzybów duszonych w śmietanie, węgierkowych konfitur wyjadanych ukradkiem z garnka i parzących podniebienie? Każdy z nas ma takie wspomnienia gdzieś w sobie. Pielęgnowaną po kryjomu nostalgię za „wsią spokojną, wsią wesołą”, gdzie sielanka zarówno lepkich letnich dni, jak i ponurych listopadowych wieczorów o zapachu grzybni i zbutwiałych liści pozwala mu przetrwać nawet najgorszy biurowy dzień, hordy rozgorączkowanych klientów i złośliwe ploteczki korporacyjnych koleżanek zza ściany. Nie masz takich wspomnień ani ciągot? Zajrzyj więc nad rozlewisko – gwarantuję, że zaczniesz je mieć.
Jakkolwiek byśmy się tej książce nie przyglądali – jest ona znakomita. Pozbawiona patosu i rozdętej do granic niemożliwości sztuczności, ukazuje ludzi, jakimi naprawdę są. Z ich wadami, grzeszkami, złośliwostkami, codzienną biedą, ale i dobrodusznością, porywami serca, nieskomplikowaniem w międzysąsiedzkich stosunkach. I fenomenalnymi ludzkimi historiami. Wszak mówi się, że to właśnie życie pisze najlepsze scenariusze – historie bohaterów z przeszłości, opowiadane przy kuchennym stole, niejednokrotnie próbują dowodzić prawdziwości tego twierdzenia.
Główną bohaterkę poznajemy dość wcześnie, jeszcze w spieszącym do pracy warszawskim tłumie, ogłuszającym ryku klaksonów i natłoku małostkowych firmowych grzeszków. Wcale nie jawi nam się jako ta święta krowa, obrażona na cywilizacyjny tumult i płytkość kontaktów międzyludzkich. Z radością, bo nie znając innego życia, bierze udział w paradach biurowej próżności – nowa dieta, nowa fryzura, nowy makijaż permanentny. Aby się nie wyróżniać, aby nie być gorszą i przede wszystkim – aby nie być starszą od swoich koleżanek. Bo właśnie to okazuje się największym przekleństwem kobiety w dzisiejszym świecie – bezlitosny upływ czasu, któremu nijak nie można zapobiec. Ale jest też inny obraz Małgosi – mamy, żony i kochanki. Wielość ról i masek, jakie narzuca świat kobietom nieobca jest bowiem i naszej protagonistce. W niektórych sprawdza się nader udanie, w innych idzie jej nieco gorzej. Małżeństwo, bez mała z przymusu, czy z braku innych perspektyw po czasie, choć zaskakująco długim, jak na takie początki, zaczyna nieznośnie uwierać. Małżonkowie mijają się, milczą, ale są ze sobą, bo gdzie indziej mieliby być? Krótki, acz intensywny romans z niewidomym współpracownikiem przerywa monotonię życia seksualnego i budzi tęsknotę za namiętnością. Jednorazowy numerek z szefem raczej uświadamia przelotność i nijakość kontaktów międzyludzkich, jakie Małgosia przez lata przecież nawiązała w pracy i nie napawa optymizmem na przyszłość. I wreszcie ostatni akt dramatu – utrata posady z powodu wieku – przelewa czarę goryczy. Bohaterka wpadając w depresję nie spodziewa się, że wybawienie przyjdzie z najmniej oczekiwanej strony – najpierw od teściowej, następnie od matki, która porzuciła ją dawno i zdawałoby się na zawsze.
I chociaż nieźle się czyta owo preludium – warszawskie perypetie Małgorzaty, dopiero w tym momencie zaczyna się prawdziwa opowieść o życiu, jego meandrach i dziwacznych kolejach losu. Dopiero nad rozlewiskiem można nabrać zdrowego dystansu do siebie i świata i pokochać, to co los nam zesłał.
Największą zaletą tej książki, poza oczywistym odwołaniem się autorki do tęsknoty duszy za sielanką wiejskiego bytowania, jest jej „życiowość”. Książka w prosty sposób stara się pokazać tę jakże „oczywistą oczywistość”, że życie ludzkie składa się z szerszej palety barw niż tylko biel i czerń, że nie wszystko jest takie jakim się być wydaje, że prosty i nieskomplikowany to jest przepis na jajecznicę na boczku, ale na pewno nie ludzki żywot. Że warto czasem odstąpić od usilnego malowania trawy na idealny odcień zielony, a okaże się, że całość wygląda o wiele lepiej, bo mamy do czynienia z prawdą i życiem w najczystszej postaci, a nie pozbawioną wyrazu, ale idealnie wpasowującą się w zafałszowany obraz rzeczywistości popkulturową papką.
Kwestią czasu więc było, kto i kiedy przeniesie na ekran Małgosię i jej życiowe przeprawy. W tym wyścigu wygrała telewizja publiczna. Co zrobiono z chyba już kultowej opowieści o konfrontacji życia warszawskiego i mazurskiego przekonamy się już niebawem. Pierwsze foto-relacje z planu, jak i wcześniej ogłoszona obsada nie napawają jednak optymizmem. Osobiście mam nadzieję, że ktokolwiek nie odtwarzałby roli Małgosi, Pauli czy Piernackiego, najważniejszym wyzwaniem, jakiemu ekipa sprostała, jest zachowanie ducha książkowego oryginału. Oby obyło się bez przesładzania i wymyślania dodatkowych „ubarwiających” scenariusz scen, a kto wie, tradycyjnie nadawany w tym paśmie TVN-owski „Taniec z gwiazdami” może stracić sporo ze swojej fenomenalnej oglądalności, przynajmniej w najbliższą niedzielę.
Artykuł można znaleźć także w dziale Książka na akademiec.pl
Autor:
Ania
Ten utwór jest dostępny na licencji Creative Commons Uznanie autorstwa 2.5 Polska.
Posłuchaj za darmo:
Dom nad rozlewiskiem (audio) - 4,5 godzinny obszerny darmowy fragment jednej z najbardziej popularnych powieści ostatnich lat.
Zobacz w księgarni: